Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/218

Ta strona została przepisana.

Zdumiał się Gawar, czytając te półżartobliwe wiadomości.
— Jakże dużo jednak po tych więzieniach siedzi?!... Mój Boże! I skąd oni to wiedzą?!... Muszę zaraz napisać, czy nie słyszeli czego o „Księżniczce“. W dodatku nic niema o nas, tylko króciutka wzmianka, że byli aresztowani uczniowie na Zjeździe Młodzieży Polskiej... Muszę do nich zaraz obszernie napisać... Niepotrzebnie podali, że to Zjazd był... — gorączkował się Gawar.
Na ostatniej karcie znalazł pyszną karykaturkę: malutkiego, wyciągniętego po wojskowemu Don Pedrę gładził dobrotliwie pod brodę ogromny, gruby i wyfraczony prokurator Mielin. Z tylnej kieszeni munduru sterczał żandarmowi zwój papieru z napisem „Rachunki“, a podpis nosiła karykatura:

Don Pedro na wulkanie.

Pod nim zaraz mieścił się drobniutkiemi literami wykaligrafowany wierszyk:

Wysoki stóp aż cztery,
Wygięte nogi w łęk,
Rozmawia w sposób szczery,
Lecz zawsze łże, w tem sęk!

Wielki zbrodzień,
Kaszą codzień
Karmi nas ten rządu syn,
A kotlety
To niestety
Daje, gdy ma być Mielin.