Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/224

Ta strona została przepisana.

rzeć. Gdy ją wreszcie rozwinął i zdumione jego oczy odczytały na tytułowej karcie: „Regulamin musztry“, wydało mu się, że cela zaczyna tańczyć koło niego.
— Cud, cud!... Tutaj!... Boże, jakże się to stało?... Dziękuję Ci, żeś mię wysłuchał... Już teraz wszędzie, gdzie tylko się znajdę, będę mógł... Ale zuchy!... I jaką mają organizację... Tutaj!... Regulamin musztry... Patrzajcie!
Oglądał cudowną rzecz na wszystkie strony, podziwiał druk, papier... Czuł, że ich „kocha“, „wielbi“ i... zimny, trochę brudny papier nagle do ust przycisnął niby dłoń dobroczynną. Ta nieduża broszurka, drobno drukowana na cieniuchnym jak bibułka, ale mocnym angielskim papierze stała się dla Gawara biblją, którą codzień czytał i rozważał i którą dla pewności na wypadek wykrycia i odebrania przepisał w międzywierszach gramatyki łacińskiej.
Dostał jeszcze jeden numer „X Pawilonu“, w którym wyczytał wiadomość, że niedługo ma się odbyć sąd wojenny nad kilkoma od półtora roku już siedzącymi w cytadeli członkami byłej Organizacji Bojowej.
— Co im grozi? — spytał niezwłocznie „fraka“.
— Niewiadomo. Co najmniej długoterminowe ciężkie roboty, ale może i gorzej...
Józefowi serce się ścisnęło i nie śmiał dowiadywać się więcej; wdrapał się tylko wieczorem na okno i próbował przez lufcik rozróżnić wod-