jednak; nie był w stanie skupić uwagi, jak dawniej nietylko na swych algebraicznych zadaniach i greckich ćwiczeniach, ale nawet na „Regulaminie musztry“.
Pewnej nocy, gdy już spał, zbudził go „frak“ gwałtownem stukaniem w ścianę.
Szmer i stukanie słychać było w całym korytarzu i, co dziwniejsza, żandarmi nie przeszkadzali.
Józef przystawił stołek do pieca i wyjął zatyczkę z otworu „Wielkiej komunikacji“.
— Co się stało?
— Trzy wyroki śmierci!
— Mój Boże!... I czy to już... nieodmienne?
— Generał-gubernator może jeszcze ułaskawić, ale rzecz wątpliwa...
— A kto?
„Frak“ wymienił mu trzy nazwiska i powtórzył, żeby natychmiast zawiadomił o wszystkiem „lewicę“.
Józef z trudem zlazł ze stołka, tak mu nagle „podcięło“ nogi. Niezmierna żałość i ból napełniały mu serce.
— Jakże to tak?!... — rozmyślał. — Wezmą i powieszą... Niby tak... wezmą i powieszą... O Boże, Boże!... Pewnie młodzi... Gdyby naprzykład mnie tak... Gdybym należał do tego Związku Walki Czynnej... teżby powiesili, gdyby złapali... Napewnoby powiesili... Dziś sobie chodzę, czytam, uczę się, a jutro... jak psiaka!... Nie, straszna śmierć... Co innego bić się, zginąć
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/226
Ta strona została przepisana.