Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/227

Ta strona została przepisana.

w polu od kuli w czasie bitwy. Ale tak!... Okropne!... A jednak jak trzeba, to się umrze, zanim inni zostaną żołnierzami!... Boże, Boże, co oni sobie myślą?... Pomsty na nich niema!...
Przywołał z trudem do telefonu „lewicę“, która widocznie już spała. Powtórzył mu wiadomość, ale nie miał ochoty do gawędy i nic nie odpowiedział na suchą uwagę Potockiego:
— Szkoda, głównie dlatego, że ofiary te są „bezpłodne“!
Odszedł od telefonu, nie czekając końca zdania, położył się na łóżku, ale oka już do samego rana nie zmrużył.
Kilka dni następnych czuł się ciężko porażonym moralnie, jakby chorym. Zmagał się z sobą, usiłując nakłonić do skrupulatnego wypełniania nakreślonego planu zajęć. Szło mu to bardzo opornie, tem bardziej, że co dnia przychodzące wieści, streszczenia przemówień sądowych, opowieść o zachowaniu się podsądnych, jątrzyły tajną ranę, zadaną przez nowy gwałt, dokonywujący się nad bratniemi duszami tuż-tuż za ścianą... Nie wszyscy podsądni byli mu równie sympatyczni, ale wszystkich było mu żal. Wszyscy byli młodzi i ból ich przedwcześnie przerwanego życia dręczył jakimś dziwnym wyrzutem, warząc mu wszelkie pragnienia, projekty i nadzieje.
Szczególniej zachowanie się głównego oskarżonego, którego godność, spokój, odwaga, bezgraniczna ofiarność zaimponowały nawet sę-