Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/230

Ta strona została przepisana.



XIX.

Niespodzianie, pewnego dnia, gdy, stojąc pod piecem, mocował się z trawiącem go zniechęceniem i smutkiem, drzwi otwarły się i wachmistrz żandarmski Rondel poprosił go grzecznie:
— Proszę pana, pójdziemy!... Niech pan nie bierze czapki i paltota. Pójdziemy tu blisko!... — dodał, widząc, że Józef zamierza się ubierać.
Poruszony tą niezwykłą okolicznością i tonem głosu żandarma, Józef poszedł pośpiesznie za brzęczącym ostrogami przewodnikiem. Zeszli na dół po schodach znaleźli się w tym małym korytarzyku, przylegającym wprost do kancelarji, w którym już raz był Józef w początkach swego pobytu w X Pawilonie. Uderzyło go tym razem, że u drzwi każdej tam celi stoi żołnierz z najeżonym bagnetem i oka nie spuszcza z otwartego do celi okienka. Żandarm dyżurny już czekał na Józefa przy jednych drzwiach i odemknął je natychmiast. Młody więzień zatrzymał się na progu i zawahał.
Pośrodku celi stał naprzeciw niego jakiś nicznajomy mężczyzna z ciemną, ospowatą twarzą, włosami w nieładzie, z przejmującem spojrze-