— Tak, tak! To właśnie ja... Bo Kolenda, to nie moje nazwisko, a tylko miałem jakiś czas taki lewy pasek... To samo Musiałowski... A Piorun to już wiecie, że to przezwisko!...
— Walenty Przepiórkowski... malarz. Prawda... był!... — powtarzał Józef jak przez sen.
— A widzicie!... Teraz już niema żadnej wątpliwości... Prowok Sukiennik wszystko im na czysto opowiedział. Ach, gdybym ja wiedział, że to taka kanalja, dawnoby on już po ziemi nie chodził. Okazja nieraz była. Sypiał ze mną pod jedną kołdrą, psia jego mać... Sam pierwszy nas od partji oderwał, pouczał, że nie z rządem wojować należy, nawet nie z kapitałem, bo to tylko piana, zewnętrzność, a grunt to ta inteligencja, co to nic nie robi, a wszystko ma, bo nam odbiera... Ona nawet gorsza od burżujów, mówił nam, bo bez tych inżynierów, doktorów, mecenasów, urzędników, to burżujby nam nic nie zrobił i rządby w dziewięćset piątym roku już zdechł w ręku proletarjatu. Tak mówił, jak z nut śpiewał. I na Rataja się powoływał, co przecież dawniej w Centralnym P. P. S. siedział, książki jego nam czytał. Każdemu słowu jego wierzyliśmy święcie, aż tu patrzcie: prowok...! Och, gdybym go dostał!... Dwa razy umrzeć gotówem, byłem go na pięć minut dopadł, bylem go na mgnienie oka miał na muszce „bronka“!
Zgrzytnął zębami i dłonie potężne w powietrzu, jak szpony, zacisnął.
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/232
Ta strona została przepisana.