Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/234

Ta strona została przepisana.

datów przytem ułożyliśmy i stójasa, a w potrzebie byliśmy takiej, że już dwa dni nie jedliśmy i na bilet kolejowy nie było, a tropili nas jak psy, że kroku stąpić niesposób było... Cóż mieliśmy robić?! Mówiłem w komitecie. Oni swoje: bez rozkazu? Musi być karność!... Zgoda! Będziecie mieć karność, ale nie będziecie mieć ludzi!... odrzekłem. Dużo wtedy nas takich było... Floty zabrakło w Partji. Zwijali organizację. Błąkaliśmy się, jak bez duszy... Wiadomo, człowiek przyzwyczaił się: była partja, było skąd co się dowiedzieć, a tu nic... Ani rozkazu, ani zakazu!... Wolni!... Niektórzy szpiclami zostali z tej rozpaczy... Inni się rozpili... Ale ja nie mogłem... I wtedy trafił do nas ten Sukiennik, jakoby świat człowiekowi oświecił... Poszło!... Coś w sercu szeptało człowiekowi, że źle, ale skąd mógł wiedzieć, że się tak skończy!... Prowok?!... Uważacie, towarzyszu, ten sam mistrz, ten nauczyciel, ten święty człowiek... prowok!... O Boże, mój Boże!... Nie żal mi życia, ale mi żal, że tak na marne, za prowockie słowa, za szpiegowskie pieniądze!... Bo gdyby za partję to słuszna, tom przecie nato szedł, nato się gotował... Nato złożyłem przysięgę... I czy z takiem czołem jabym teraz na sądzie stawał?!... Odpowiedziałbym im, jak Okrzeja, jak Kopiś, jak Baron, albo jak sam Mirecki... A tak co? Milczeć musiałem!... Bandyta, zbój!... Tak mi tem oczy ten prokurator kłuł i nikt się za mną nie ujął... Nawet adwokat tylko przebaczenia