cie... Wy, towarzyszu Piorunie, pójdziecie z „babką“ — znaczy z bombą, a za ochronę będziecie mieli Srogiego... — Rozkaz, towarzyszu! — odpowiadam. Ale i „maszynę“ z sobą weźcie. Macie ją w domu, czy na składzie? — Mam ją przy sobie — odpowiadam. Wyjmuję z kieszeni i pokazuję. A miałem dobrego „bronka“, prawdziwego... belga... nigdy mi się nie zaciął, nigdy nie sfałszował!... Wyczyściłem go tegoż jeszcze dnia, naoliwiłem, chodził cicho, gładko jak flet... Zapasowe ładownice przyszykowałem... Jużem nigdzie tego wieczoru nie chodził... Nam „bekom“ nie wolno było przed sprawą nosa nigdzie pokazywać, a szczególniej, Boże broń, do kawiarni, albo na piwo!... Wyspałem się. Nazajutrz rano jestem w naznaczonym punkcie, jak zegarek. Tam wydano nam rozkazy, podzielono na dwójki, na planie Warszawy wytknięto drogę pochodu i wyznaczono nam miejsca... Ruszamy.... „Srogi“ prócz „bronka“ wziął mauzera, a mnie na piersiach pod kamizelką powieszono jedwabny worek z „nią“... Ostrożnie! ostrzegał towarzysz Samuraj, żeby nie potrącili cię, albo żebyś nie upadł... Mokre miejsce tylko po tobie zostanie, schylać się nie będzie poco!... Z tłumem nie mieszać się... Pójdziecie od tej strony, od Marszałkowskiej! Rozumiesz, towarzyszu! Choćby was kuszono i wołano, nie chodzić nigdzie!... Nie wolno! Dopiero jak kozacy kupą ruszą, albo piechota póździe do ataku, przepuścić pierwszą małą kupkę i w samą gąszcz sołdacką walić, pod
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/237
Ta strona została przepisana.