nioną jak wiśnia i nie patrzącą na niego panienkę.
Wtem rozległ się dzwonek tak gwałtowny, iż wszyscy drgnęli, głosy umilkły i oczy obecnych niespokojnie zwróciły się ku wejściu.
Po chwili wahania Gawar pierwszy skoczył ku niemu i, otworzywszy drzwi, dostrzegł w zmroku schodów bladą twarz matki.
— Uciekaj... Przyszli... Pytają się o ciebie!
Zrozumiał, pobladł i, przerywając mowę matce znaczącym gestem, wyszedł za nią na klatkę schodową.
— Uciekaj, uciekaj! — błagała go. — Schowam cię do naszej piwnicy, do skrzynki po kartoflach, nikt się nie domyśli!
— Na nic, matko, na nic!... Jeżeli to coś poważnego, to przeszukują cały dom i gorzej będzie, jeżeli mię tam znajdą, a jeżeli to głupstwo, jakiś drobiazg, albo nieporozumienie, to mogą mnie nawet nie wziąć, albo puszczą zaraz... Tylko tak się nie przestraszaj odrazu, mateczko...
— Ach, synu, synu, wiem, wiem, oo cię czeka!...
Zakryła twarz rękami.
— Co mówili?... Dużo ich?... Rewirowy, czy komisarz!...
— Rewirowy, ten straszny, rudy, a z nim dwóch łapaczy i czterech stójkowych. Obstawili bramę, nikogo nie wypuszczają... Pytali, gdzie twoje książki i gdzie sam jesteś?...
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/30
Ta strona została przepisana.