Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/31

Ta strona została przepisana.

— Cóżeś powiedziała?
— Powiedziałam, że nie wiem, gdzie, że wyszedłeś przed chwilą, a sama wymknęłam się tutaj...
— Bardzo dobrze!... Wracaj, żeby, Boże broń, nie wzbudzić podejrzenia... Zaraz przyjdę... Wszystko będzie dobrze... Wezmę szczotkę od pana Zawadzkiego, przemknę się przez kuchnię na tamtą stronę domu i powiem, że sprzątałem na schodach... Ale przedtem muszę tych chłopaków wysłać stąd, bo i mnie, i siebie, i wszystko wsypią... Idź więc i bądź spokojna, nic mi nie zrobią...
Pochylił się ku ręce matczynej; przytuliła go do piersi i pożegnała go znakiem krzyża nad głową.
— Niech będzie wola Jego!... Ale strzeż się, synusiu, strzeż!...
— Strzegę się, mamuchno, sama widzisz!... Trzeba się więc śpieszyć!... Niema chwili do stracenia.
Przymknięte drzwi skrzypnęły za jego plecami i w przelocie ukazała się brodata twarz pana Zawadzkiego. Był trochę blady i oczy miał szeroko otwarte. Stróżka odeszła natychmiast, nie kiwnąwszy mu nawet głową.
— Co się stało?
— Policja. Przyszli po mnie!...
— Co?... Przyszli po ciebie?... Nie może być!... Ha!... I cóż ty na to: pójdziesz?...