Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/32

Ta strona została przepisana.

— Pójdę! — odrzekł twardo chłopiec. — Ale przedtem trzeba tych tu pochować!...
Pan Zawadzki patrzał przez chwilkę ze zdumieniem na chłopca, poczem pobladła twarz poróżowiała mu znowu i poweselała.
— Zuch jesteś. Co zaś do chłopców, to myśię, że mogliby zostać u mnie.
— Pani Zawadzka nie zgodzi się!...
— Zgodzi się!... Popiekłuje trochę, ale przecie ich nie wyda... Tylko, że za dużo ich... Jeżeli to denuncjacja, to mogą cały dom przeszukać...
— Dobrze. Zacny pan jest, doprawdy, zacny... Chłopców ukryjemy. Jednak trzeba się śpieszyć... Chodźmy, powiem im...
Młodzież była mocno zaniepokojona długą i tajemniczą za drzwiami rozmową; paru z nich stało przy oknach z przylepionemi do szyb czołami i patrzyli na ulicę.
— Koledzy, policja już w bramie, przyszli po mnie. Pewnie głupstwo, ale musimy się na wszelki wypadek przygotować. Papiery ty weźmiesz, Karski, i zniszczysz w ostatniej chwili. Gdyby się udało je ocalić, to zaniesiesz razem z Rudkowskim paczkę do tego studenta, co mieszka na trzeciem piętrze. Chociaż to łamistrajk, ale nie wyda was, możecie iść śmiało... Powiedzcie mu, że ja was przysłałem, ale nie mówcie nic więcej i o zjeździe nie mówcie... Papiery zniszczcie dopiero w ostatniej chwili, gdy nie będzie już żadnego ratunku, pamiętajcie!...
— Rozumie się!... — powtórzył Karski.