— Bigoń i Swiderski niech idą do praczki. Niech powiedzą, że posłani są po bieliznę od pani Kamockiej. Oni pierwsi wyjdą z bielizną, ale dopiero za jakie dwie, trzy godziny... Matka da im znać, kiedy wyjść mogą... Potem wymykać się będziecie po jednemu. Rozumiecie, po jednemu...
— A ty?
— Ja zaraz idę do policji... Zajmę ich tymczasem, zanim się nie rozejdziecie... Tylko spokój, zimna krewi... Nic takiego... I koza nie jest znowu rzecz tak okropna, żeby zmysły tracić ze strachu... Więc spokojnie, róbcie, co powiedziałem... A gdyby pytali: nic nie wiemy, nic nie słyszeliśmy, nic wiedzieć nie chcemy i nic wiedzieć nie możemy!...
— Ja nie ja i łoszad’ nie moja — bąknął ze śmiechem Rudkowski.
— Tak, tak!... Pamiętajcie!
— Bywaj zdrów!... A nie daj się im!... — wołali do Gawara.
— Spokojnie i z zimnem wyrachowaniem, pamiętaj!... — pouczał Rodkiewicz. — Nie unoś się, nie zdradź się!
— Niema obawy!... Nie wydobędą ze mnie słóweczka!
— Bywaj zdrów, bywaj zdrów!...
Ściskali go serdecznie za ręce.
— Idź już, chłopcze, idź, bo zdaje mi się, że słyszę jakieś kroki na schodach!... Oto, szczotka... — wyprawiał go pan Zawadzki.
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/33
Ta strona została przepisana.