Chwilę potem Józef wyjrzał z drzwi oficyny na podwórko i ujrzał tam rudego Worobjewa w towarzystwie znanego mu dobrze łapacza i stójkowego, rozglądających się podejrzliwie po górnych piętrach kamienicy; obok stał jego ojciec z czapką w ręku i z ciężką troską na twarzy.
— Jakże to, stary durniu, nie wiesz, gdzie poszedł twój syn? Nic ty nigdy nie wiesz! Służyć ty już nie możesz, stary!... — groźnie dowodził rewirowy.
— Jeśli ty syna upilnować nie możesz, to jakże możesz upilnować cały dom! — wstawił podstępnie łapacz.
— I to prawda...
Wtem ukazał się Józef z szczotką pod pachą i, udając, że nie widzi przybyłych, skierował się ku bramie, lecz łapacz zaraz go dojrzał i krzyknął:
— Jest ptaszek!... Hola tutaj!
Rewirowy spojrzał na chłopca i groźnie kiwnął palcem.
— Niech pan będzie łaskaw, panie gimnazista... Gdzież to pan był, panie uczony!...
Młody Gawar zmierzył go posępnem spojrzeniem i zbliżył się, nie zdejmując czapki.
— Czego pan sobie życzy ode mnie?
— Życzę sobie od ciebie przedewszystkiem, żebyś czapkę zdjął. Gdzież się włóczysz?... — huknął gniewnie Worobjew.
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/34
Ta strona została przepisana.