Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/35

Ta strona została przepisana.

Józef wyprostował się, oczy mu błysły, lecz spojrzał przelotnie na pobladłą z przerażenia, zbolałą twarz ojca i odrzekł spokojnie:
— Miałem zajęcie...
— Co, schody zamiatałeś?... — wzgardliwie wtrącił moskal.
— Może i schody.
— Tak właśnie, schody!... A tu niepokoje z powodu was... Chamy jakieś! Puść kurę na grzędę, zaraz wyżej siędę! Gdzie masz książki i papiery? Pokaż zaraz bez utajki, wszystkie!... Słyszałeś!?... Nu, marsz!...
Bramy pilnował stójkowy, a w pokoiku stróża siedział drugi łapacz i przekomarzał się z matką Józia, próbując z niej wyłudzić jakie zeznanie. Mądra kobieta zręcznie omijała jednak zastawione pułapki.
— Chytre Polaki udają niewiniątka, a, dobrze rozważywszy, wszystkichby należało do więzienia wsadzić! — rzekł do wchodzącego rewirowego.
— I wsadzimy!... — mruknął ten, zabierając się do przeglądania książek Józefa.
Zrewidowali całe mieszkanie, nie szczędząc grubjańskich uwag i obelżywych wyrazów stróżowi i stróżce. Chłopcu mniej dokuczali, gdyż jego nasępione brwi, zacięte usta i harde, krótkie odpowiedzi stropiły ich trochę.
— W której klasie, łaskawca? — szydził rewirowy.
— W ósmej...