— Tak, z trudem wielkim aż do ósmej dociągnęliśmy... za napiwki ojca!... A teraz, co będzie?... Koniec... Znowu w chłopy, w niewolniki!... Mógł już być panem studentem, lekarzem, profesorem... I przez głupotę swoją, nic więcej, jak przez głupotę, znowu wróci z całym rodem w błoto!... Och, dureń, dureń!... Byłbym twoim ojcem, tobym ci wyrżnął dwadzieścia pięć odlewanych tym samym paskiem, który tu widzę... Chamy niewdzięczne!... Kto was z pańszczyzny zwolnił? Kto wam szkoły otworzył?... Wszystko car, ruski car, a wy bunty urządzacie!... Kary na was mało! Pasy z was drzeć!... — mruczał wciąż rewirowy, przerzucając skromne rzeczy stróżów.
— A to co?... Poco ci to? Czy to szkolny podręcznik? Takie rzeczy czytasz, zamiast uczyć się?... — spytał nagle, wyciągając tom poezyj Mickiewicza.
— Panie rewirowy, pan tu posłany dla rewizji, więc niech pan robi, co mu kazano, ale żadnych uwag ponad to niech mi pan tu nie czyni... bardzo proszę!... — wybuchnął wreszcie Józef.
— Tak, tak!... A no zobaczymy, młody człowieku... zobaczymy... Jak to ty tam zaśpiewasz! Ja do niego, jak ojciec, a on kąsa!... Ho, ho!... Wczesny ptaszek!... Zbieraj się więc, paniczu, zbieraj!... Weźcie go!...
Stójkowi ruszyli ku młodzieńcowi, łapacze zwijali w paczki książki wybrane.
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/36
Ta strona została przepisana.