— Czego chcesz?
— A co masz?
— Nic. Wszystko mi odebrali w kancelarji.
Drab bez ceremonji zapuścił mu rękę do kieszeni i wyciągnął stamtąd chustkę.
— A widzisz, łżesz...
— W mordę go, w ryja, puść mu ikrę!... Niech wie, że my nie policja, że nam prawdę musi gadać!
— Dajcie mu spokój, pewnie student, gorsza od nas hołota, od nich wszystko biorą! — ozwał się ochrypły bas pijacki.
— A juściż!... A mało to studenty i te przeklęte pe-pe-esy naszych w rewolucję natraciły...
— Z burżujami trzymają...
— Puśćcie mię. Ja was nie zaczepiam!... — próbował opierać się Józef, ale spiżowe ramię draba przyciskało go z wielką mocą do ściany.
— Powiedz, synu, kto jesteś?...
— Uczeń jestem... z gimnazjum... z polskiego gimnazjum...
— Puść go, wypióra!... Niech go djabeł kocha. Nie znęcaj się, nie masz nad kim!... — znów ozwał się ten sam bas pijacki.
— A jakże!... Znam go przecie... To stróżów syn... Gawar mały, szczeniak tego psa, co wczoraj nas wsypał... Wstawajcie, chłopcy, uciecha!...
Józef przypomniał sobie wczorajsze zajście ze złodziejami „pajęczarzami“ w piwnicy, przypomniał sobie ich pogróżki. Gwałtownem szarpnięciem wyrwał się z rąk złodzieja i stanął w ką-
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/43
Ta strona została przepisana.