— Oni to umyślnie zrobili, naumyślnie!... Podli oprawcy, moskale... Niedoczekanie ich, nic im nie powiem!... Niech mnie zabiją!... Ale „ci“ też podli, niegodziwcy... Niby to swoi!... Przecież ja dla nich... Nie dla siebie przecież... Jutro im opowiem!... Przecież ja poto, aby nie było wcale nędzy, ciemnoty, nierówności... Żeby wszyscy mieli zdrowie, pracę, wykształcenie, dobre mieszkanie, ciepłe ubranie, dostateczną strawę... Żeby w tej Polsce wszystkim było dobrze!... Żeby ją wszyscy kochali... Że moskal tylko na to nie pozwala... Więc trzeba wypędzić moskala... Powiem im jutro!... Przekonam... Oni ciemni!... — rozważał w cichości. Serce mu łagodniało, miękło, napełniało się słodką żałością nad sobą, nad Polską i nad tymi łobuzami, którzy go skatowali, nad wszystkiem, prócz moskali, ostatecznej przyczyny cierpień i zbrodni powszechnych.