Obudziło go bolesne szturchnięcie. Z trudem otworzył zaropiałe oczy i ujrzał tuż niedaleko twarzy grube, zabłocone buciory stójkowego.
— Wstawaj! Do południa drychnąć będziesz, czy co? Myślałby kto, że na pierzynie... — dodał, spoglądając z niewysłowioną pogardą na lepką od brudu i błota podłogę, od której młody więzień z widocznym wysiłkiem odrywał obolałą głowę.
Gawar usiadł i oparł się plecami o ścianę. W ustach czuł gorycz i suchość, jakby mu tam nasypano popiołu.
— Pić! — szepnął cicho.
— Wody tu niema. Chyba w stróżówce poprosisz, może ci dadzą. Wstawaj! Czego jeszcze czekasz?... Rychło patrzeć, jak cię zawołają!
Chłopak westchnął.
— Nie mogę!...
— Czego nie możesz!? Ty tego słowa nie mów! Tu się nad tobą nikt nie ulituje — zaczął łagodniej policjant. — Możesz, czy nie możesz, tu się nikt nie pyta... Tu musisz, czy chcesz, czy