Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/62

Ta strona została przepisana.

Dopiero na placu Grzybowskim spotkał Gawar kolegę i dał mu tajemniczy znak ręką. Studencik kiwnął głową, chwilę patrzał pociemniałemi oczami za uprowadzanym kolegą, brwi zmarszczył, pięści zacisnął i, zwróciwszy się nagle w boczną uliczkę, pobiegł szybko w przeciwnym kierunku.
Gdy dosięgli Pawiaka, aresztowany ledwie mógł ustać na nogach i z przejmującą, wstrętną dla niego samego niecierpliwością czekał, żeby otwarto złowrogą, ciemną bramę w wysokim murze, żeby mógł tam usiąść na chwilę i spocząć.
Stuknęło małe okienko w furcie więziennej, wyjrzała stamtąd wąsata twarz, zamieniła szeptem kilka wyrazów z niosącym książkę stójkowym i zazgrzytały rygle w zamku.
Furtka otwarła się, dając wolne przejście, i natychmiast zamknęła za nimi.
Józef nie odczuł ani żalu, ani smutku; obojętnie spojrzał na brukowany dziedziniec, przedzielony murem wewnętrznym z bramą, za którą widać było dalsze zabudowania.
— Tam pewnie „Serbja“. Tak mówiono. Tam siedzi Księżniczka!... — rozmyślał sennie.
Kierowany przez swój konwój, kroczył machinalnie ku schodkom, prowadzącym do obszernej sionki, gdzie, nie pytając się i nie zwracając na nikogo uwagi, siadł odrazu na brudnej ławie pod ścianą.
— Młody, ale wczesny!... — rzekł siwy strażnik miejscowy do stójkowych, kiwając głową