Zrozumiał odrazu, że to jest alfabet do stukania, o którym słyszał i tylekroć razy czytał we wspomnieniach więźniów polskich. Zamierzał nawet pocichu zacząć się w stukaniu ćwiczyć, głód jednak odbierał mu siły i ochotę do wszystkiego. Jedynie czujny słuch łowił najmniejszy szelest na korytarzu.
— Kiedyż nareszcie dadzą obiad?... Jeść!... Ach, jak mi się chce jeść!...
Chwilę rozmyślał o tem, co robią rodzice i wspominał, łykając ślinę, skromne matczyne obiady, potem znowu usiadł i ani się spostrzegł, jak znowu sen go zmorzył.
Znowu ostro stuknęło okieneczko we drzwiach.
— Śpisz!... Powiedziano, że nie wolno! Chcesz żebym podał cię w raporcie, głupi chłopaku! — rozległ się chrapliwy głos.
Wiechcie tych samych rudych wąsów ruszały się gniewnie pod czerwonym nosem w kwadraciku okienka.
Józef skoczył ku niemu.
— Czy prędko dadzą jeść? Nie jadłem od wczoraj!
— To się mnie nie tyczy! — odrzekł głos.
Okienko zatrzasnęło się z łoskotem, zanim Józef zrozumiał odpowiedź. Nareszcie rozległy się w korytarzu szmery, kroki i tupotania jakby posuwanego po asfalcie podłogi wózka; rozdęte nozdrza Józefa pochwyciły miłą woń kapuśniaka; głód jeszcze gorzej zaświdrował mu w żołądku i luba słabość obezwładniła członki.
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/66
Ta strona została przepisana.