Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/71

Ta strona została przepisana.

rowe czyny narodu, którego poczuł się cząstką. Tam zatruto go słodką miłością ojczyzny, która rosła, potężniała wbrew wszystkiemu i stała się główną namiętnością jego dziecięcego serca. Daremnie nauczyciel historji w gimnazjum rządowem, Razworenko, pouczał go potem, że on, chłop z dziada pradziada, od tej ojczyzny nic nie miał w przeszłości, że go tam gnębiono, krzywdzono, oszukiwano; daremnie dowodzono mu księgami i faktami, że i obecnie od arystokratycznego społeczeństwa polskiego on, syn stróża, niczego spodziewać się nie może prócz wyzysku i pogardy, daremnie drwili z niego i wykazywali mu jasno jak na dłoni socjal-demokratyczni koledzy, że nic go obchodzić nie powinny patrjotyczne fanaberje „burżuazji“ polskiej, która jest najgorszą z burżuazji świata. On odpowiadał z zaciętością:
— Kocham ojczyznę nie za to, że mi się opłaci... Kocham ją, ot tak, poprostu i choćbym stokroć więcej był nieszczęśliwy, niż jestem, kochać ją będę!
Jako młodziutki „sztubaczek“ wziął udział w strajku szkolnym, a następnie, dostawszy się do szkoły polskiej, był jednym z najgorętszych i najofiarniejszych jej obrońców.
— Do kantoru!... — wrzasnął mu nagle nad uchem klucznik, szarpiąc za ramię. — Śpisz na stole. Powiedziałem ci, że nie wolno! Ha!...
W otwartych drzwiach stał drugi klucznik i żandarm.