prosiłem i pisałem do policji i do głównego zarządu, żeby albo mi wyasygnowano pewien awans na takie wypadki, albo żeby wysyłano wcześniej aresztantów i żeby wydano rozkaz co do tego komisarzom. Komisarze odpowiadają, że też nie mają asygnat i niewiadomo, kto ma tych ludzi pierwszego dnia karmić... Cóż robić, młodzieńcze? Zapewne, że nieprzyjemnie, że nie jadłeś, ale już się stało i nie odstanie. Jutro dostaniesz, co ci się należy, a teraz podpisz. Musisz podpisać, bo prawo tego wymaga!... — dodał twardo.
Józef nie ruszał się i pióra do ręki nie brał.
— Niech mi pan każe kupić chleba za moje pieniądze!...
— Późno już i niema sekretarza, żeby pieniądze wydał...
— Podpisz, chłopcze, podpisz, a to znowu będzie zwłoka. Pan naczelnik każe ci przynieść chleba do celi, bądź spokojny!... — namawiał go dobrodusznie doktór.
Józef wahał się, biczowany groźnem spojrzeniem naczelnika więzienia.
— Upór nic wam nie pomoże. Będziecie za niego ukarani, za odmowę prawnych zarządzeń władzy... A jeżeli wam się krzywda stała, to możecie się skarżyć, ja nawet rad z tego będę... — mruknął posępnie.
— Chleb wam przyniosą... Moja to już rzecz, ręczę wam!... Ale przecież trzeba po chleb posłać do sklepiku... Trzeba czasu... Podpiszcie
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/73
Ta strona została przepisana.