— A co takie stukanie wielkie?... Co się stało?
— Przywieźli nowych.
— Kogo?...
Butterbrot nie odpowiedział.
Józef słyszał wyraźnie, jak doszedł od ściany do drzwi i zamienił kilka wyrazów z klucznikiem.
— Przywieźli nowych... może moich kolegów? — rozmyślał Józef, chodząc w podnieceniu po sali.
Poczekał, aż się uspokoiło na korytarzu i zmęczony klucznik usiadł wraz z żandarmem na ławeczce przy kracie wchodowej, co łatwo było odgadnąć po dochodzącym stamtąd, monotonnym szepcie ich rozmowy.
Wtedy znowu zastukał do Butterbrota, ten jednak milczał, jak zaklęty.
— Może się obraził, że odmawiam udziału w strajku?... Cóż robić, jeżeli to się nie zgadza z mojem przekonaniem... W dodatku z tego nic nie będzie!...
Znowu zaczął rozmyślać o dziwacznej propozycji sąsiada. Czuł nieprzełamaną odrazę do tej walki i usiłował wybrnąć z wynikających z tego powodu sprzeczności.
— Poco ja będę ulepszał rosyjskie więzienie — rozumował — kiedy ja go wcale nie chcę?...
Przecierpieć pobyt tu jak chorobę, a potem dalej swoje robić... Chyba, żeby chodziło o coś ważnego. Naprzykład żądać, żeby obchodzili się
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/98
Ta strona została przepisana.