du kupki schnącej jeszcze kukurydzy. Dostrzegamy nawet mrówcze postacie pracujących ludzi, stada bydła, gromady owiec podobnych do drobniuchnych kłębuszków waty... Mijamy większe miasta fabryczne pokryte szarą chmurą własnych oddechów...
Tych miast początkowo jest dużo, ale w miarę posuwania się na południe liczba ich maleje, cętki lasów i uprawnych pól rozkładają się jeszcze bardziej miarowo...
Nie wiem dla jakich powodów płatowiec nasz wzleciał wyżej na jakieś 1000 metrów i mknie równo i wspaniale wśród złotych promieni słońca... Między nami a ziemią przepływają małe srebrzysto-szare obłoczki i ćmią na chwilę drobny, czarny cień naszego statku, wlokący się za nami po mijanej płaszczyźnie...
Obserwując ten cień poznaję dopiero, że ta płaszczyzna nie jest tak równą, jak się na pierwszy rzut oka wydaje, że jest sfalowana, pocięta jarami i wpadlinami.
Badamy uważnie mapę naszej drogi, dostarczoną nam uprzejmie przez pilotów — jedzie ich dwóch. Wzamian częstujemy ich przekąskami i owocami, zabranemi przewidująco na drogę przez naszego miłego posła... Bardzo się przydały, gdyż na tych wyżynach, w powietrzu pozbawionem wszelkich mikrobów, wdali od jakichkol-
Strona:Wacław Sieroszewski - Wrażenia z Ameryki.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.