otrzymał wskazówki ze stacji meteorologicznej, aby dalej nie leciał, gdyż w nocy spodziewają się nad Oceanem mgły.
Ponieważ był jeszcze dzień i do kolacji zostało parę godzin, postanowiliśmy zwiedzić pobliskie miasteczko o dziwnej nazwie „Fayettville“.
— Pewnie było dawniej „Lafayette“, lecz że to czysto murzyńskie miasteczko, więc straciło „la“ — objaśniał nam major. — Oni przypuszczali, że to jest „article“!
Byliśmy bardzo ciekawi tego egzotycznego miasta i zostaliśmy zawiedzeni. Miasto, jak miasto, niczem nie różniło się od tysiąca prowincjonalnych amerykańskich miasteczek. Ulice szerokie, czyste, dobrze wybrukowane, domy porządne, w tym samym niezgrabno-nudnym amerykańskim stylu. Wszędzie wodociągi, elektryczność, samochody...
„Drapacze nieba“ tu jeszcze nie dotarły, zato pokazywano nam z dumą jakiś nieduży budyneczek z czerwonej cegły jako zabytek „odległej starożytności“, — hale targowe z XVIII wieku.
Na ulicach istotnie sami murzyni — czarni lub czarniawi, — metysi; ale ubrani często bardzo elegancko i zachowujący się z wytworną grzecznością. Podział na klasy ten sam co wśród białych: w tłumie
Strona:Wacław Sieroszewski - Wrażenia z Ameryki.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.