przechodniów obok prawdziwych „ladies“ i „gentlemen’ów“ zwykli robotnicy i przekupnie w zwykłych, jeno bardziej południowych ubraniach. Gołych nie widziałem nawet wśród dzieci.
Zwrócono na nas natychmiast uwagę i gromadki gapiów w przyzwoitej odległości śledziły za nami. Kiedy wszedłem do sklepu kupić pocztówkę i napisać list, gromadka dzieci wypełniła drzwi.
— Z jakiego kraju będziecie? — spytał mię czarny sprzedawca...
— Z Polski…
— Poland... Poland... Gdzie to jest?... — mruczał zakłopotany.
Użyłem wyjaśnienia, które już wypróbowałem kilkakroć w innych miejscach Ameryki; a nawet we Francji i Anglji.
— Jestem z kraju, gdzie Piłsudski...
— Okay!... Piłsusski... Warsaw!... Bardzo zimno... Wiele lód... Biała niedźwiedź!... — ucieszył się kupiec, zwracając do słuchaczy...
— Wiele lod... Biała niedźwiedź — powtórzyli chórem.
— Biała niedźwiedź... niezupełnie!... Trochę dalej — odpowiedziałem.
Wywołało to ogromną radość.
— Biała niedźwiedź niezupełnie!... Trochę dalej! — powtarzano ze śmiechem i bardzo przyjaźnie, nawet przyjacielsko
Strona:Wacław Sieroszewski - Wrażenia z Ameryki.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.