uprzywilejowane III-ej klasy, oraz II-ej, ale jakieś... gorsze. Wszystkie są przepełnione przepełnione Jadą kobiety, dzieci, nawet niemowlęta karmione piersią. Pełno waliz, tłumoków, imbryków, koszyczków... Trudno przejść... Wśród bagaży i ludzi uwijają się mniej lub więcej zamorusani „szprynce“, rozmawiając między sobą po angielsku lub francusku... Ale poznać odrazu, że są to nasze rodzime dzieciaki...
— Dokąd to jedziecie? — pytam jasnowłosej kobiety, odciągającej od moich spodni zatłuszczone rączki swojej pociechy.
— Do Francy-i!...
— A skąd?
— A z domu... My już byli we Francy-i...
— Ten, to już Francuz urodzony... Odwiedzaliśmy krewnych, tera wracamy...
— W jakich okolicach pracujecie? Czy na roli?
— Nie, my górnicy przy węglu... My niedaleko „Lihna“... Takie miasto, że trudno wymówić... — zakłopotała się.
— A syn to już po francusku mówi?!...
— A mówi!... — uśmiechnęła się.
— Bawi się na ulicy z drugiemi „dzieciami“, to się nauczył.
— W domu z rodzicami krótka rozmowa... — wtrącił poważnie stojący obok mężczyzna.
— Gdzie nam do gadania. Zaharowani
Strona:Wacław Sieroszewski - Wrażenia z Ameryki.djvu/4
Ta strona została uwierzytelniona.