Strona:Wacław Sieroszewski - Wrażenia z Ameryki.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

ich słuchano uważnie, na odczyty i bankiety uczęszczano licznie... Wprawdzie wystąpienia naszej ekipy zgromadziły tysiączne tłumy, a zwycięstwo jej wywołało szaloną radość... ale to już nie był ten wulkan ofiarności i miłości, jaki szalał dawniej. Czuło się w stosunkach pewne opanowanie, dostojną wstrzemięźliwość serc, — może zawiedzionych w swoich marzeniach, ale kochających. Nadewszystko jednak czuło się troskę, troskę ludzi mężnych i czynnych, jasno widzących idące ku nim niebezpieczeństwo...
Pewien stary, doświadczony działacz emigracyjny tak mi o tych rzeczach mówił.
„Dawniej, co rok przypływała do nas wielotysięczna fala rodaków i troska o wcielenie jej w szeregi naszych organizacyj, zabiegi o zachowanie jej polskości, starania o podniesienie jej kultury, dobrobytu, oświaty i świadomości narodowej — narzucały nam się przedewszystkiem i pochłaniały wszystkie nasze siły. Tworzyliśmy szkoły, ochrony, domy ludowe, niebardzo dbając o ich poziom, byle były polskie, byle mogły przytulić coraz nowych i nowych przybyszów... Budowaliśmy przedewszystkiem kościoły i zakładali parafje, jako te pierwsze, elementarne fundamenty własnych organizacyj... Stworzy-