wybucha wesołość, to ma charakter awantury... Może na to moje obrzydliwe wrażenie wpłynęła pogoda, a może wiadomość z Genewy. Dość, że widziałem tym razem Niemcy zachmurzone.
Westfalja jednak po staremu ziała dymem i ogniem, jak w czasach wojny i w Essen huczał jak podziemny grzmot warkot potężnych warsztatów Kruppa.
Lecz na drugi dzień rano budzimy się już w granicach Francji. Z bladych mgieł wstaje cudowne słońce. Zieleń i tu ma już bursztynowe odcienie jesieni, ale wszędzie jeszcze pełno nietkniętych zimnem kwiatów, murawa połyskuje żywym szmaragdem, gałęzie drzew obciążone owocami. Tu i ówdzie widnieją na polach spóźnione resztki zbóż, zresztą w większości dawno sprzątnięte. Urodzaj we Francji w tym roku niesłychany; powiadają, że starczy jej żywności, bez postronnego dowozu, na dwa lata...
Wśród zielonych wzgórków zarysowuje się gdzieś w dole blada linja Paryża... Pierwsze promienie słońca zapalają w tysiącznych jego oknach złote iskry... Jak gdyby uśmiech rozjaśnia oblicze zbudzonej ze snu wspaniałej stolicy Miło mieć taką „aljantkę“, bo bądź co bądź, nawet twardej polityce dodaje uroku... artystyczna oprawa. Dużo widziałem ślicznych miast
Strona:Wacław Sieroszewski - Wrażenia z Ameryki.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.