na świecie, ale z nich wszystkich Paryż jest bezwarunkowo najpiękniejszy. Nie zasłonią go najwyższe drapacze New–Yorku, nie gnębi bogactwo Londynu, bezmierny obszar starożytności Pekinu, ani egzotyczna wytworność Tokio... I nie wiem doprawdy, kiedy to miasto piękniejsze, czy wczesną wiosną ledwie przysnute puchem zieleni, rozświecone białemi i liljowemi płomykami kasztanowych kwiatów, czy późną jesienią w szafranowo-purpurowych wieńcach mierzchnącego listowia? Co dorówna rozmaitości tonów Lasku Bulońskiego jesienią? Płonie w słońcu jak zwiewna koronka, wykuta z bronzu, miedzi i złota przez samego boga Wulkana? Albo mgły poranne na Sekwanie oglądane z pod łuków Notre-Dame! Ledwie — ledwie przebijają się przez nie po jednej stronie białe arkady mostu, a do drugiej rumienią się one w promieniach wschodu, jakby wstydziły się, że kryły niegdyś przed oczami św. Genowefy Hunnów, którzy od tamtej strony szli do stolicy...
A w nocy!...
Każda ulica ma swój własny świateł koloryt, to zimno–błękitny, jak iskry lodu, to ciepło–żółty, to mieniący się wszystkiemi barwami malarskiej palety, jak np. na wielkich bulwarach...
Straszliwa jest powódź światła na New-
Strona:Wacław Sieroszewski - Wrażenia z Ameryki.djvu/9
Ta strona została uwierzytelniona.