oblicze… Misawa odgadła wcześniej nim poznała Noja. W pierwszej chwili zamarła, jak rażona piorunem, poczem zerwała się i drżącą ręką jęła szukać ukrytego w wezgłowiu sztyletu…
Lecz było już zapóźno. Młode ramiona otoczyły ją żelaznym pierścieniem.
— Wiem, wiem… że grozi mi śmierć… Lecz kocham cię na siedem istnień! I ty mię kochasz, czuję to! Więc… poco… opór!?… Bądźmy szczęśliwi choć chwilkę, aby umrzeć, gdy zajdzie potrzeba, bez… żalu i aby w nowem wcieleniu spotkać się ze spotężniałą tęsknotą!
Gdy wpół godziny potem sandały Teruci zastukały na schodach kamiennych, stary ammasan znowu siedział z podwiązaną twarzą, skulony w półcieniu u drzwi i układał w torebce swoje manatki.
Leżąca na pościeli bezsilnie, jak potargany łachman, Misawa uniosła się z trudem i wdziała domowe kimono.
Mocno wciągając powietrze i przypadając do samej ziemi, głuchym głosem dziękował stary służącej za przyniesioną maść, poczem wyszedł, macając kijkiem przed sobą.
Po chwili trel jego fletu już brzmiał woddali u wrót sąsiedniego domostwa.
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/130
Ta strona została przepisana.