Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/133

Ta strona została przepisana.

— Dzień dobry, Matsu! Jokojama-san pewnie jeszcze spoczywa…
— Siadajcie, zacny Hogi, tu, bliżej ognia… Zimny dzisiaj poranek, prawda?… Co słychać?… Co za nowiny niesiecie dla mego pana?…
— Dziś jak zawsze! W nocy wszyscy śpią, oprócz złodziei!… Dlatego stróż nocny nie miewa nowin!…
— O tak!.. Ale myślałam, że będę mogła was wyręczyć, gdyż długo trzeba czekać zanim Jokojama-san obudzi się, weźmie kąpiel, napije się herbaty… Wszak nie słyszę nawet jeszcze pokasływania pani Chacisube!…
— Poco mają się śpieszyć?… Ludzie zamożni!… — filozoficznie zauważył Hogi, biorąc z „hibaczi“ węgielek, aby zapalić fajeczkę. Pociągnął łyk dymu i podał ją służącej.
Ta przyjęła ją poważnie i, paląc, zerkała nań zboku.
— Przebiegły stary! Na pewno coś ma!… Ale nie powie i nie pójdzie!… Nie popuści swoich pięciu a może nawet dziesięciu senów!… Coś ma ważnego!… Lecz nie należy kłócić się ze stróżem nocnym! — rozmyślała, puszczając dymek.
Z uśmiechem rozmawiała z nim dalej, nie przestając krzątać się koło gospodarstwa.
I pan i pani Inotsuke dowiedzieli się o odwiedzinach nocnego stróża natychmiast po obudzeniu. Odwiedziny te były jednak natyle niezwykłe, że nie mogli zdradzić swego zaniepokojenia przez zbytni pośpiech. A więc dopiero po