Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/134

Ta strona została przepisana.

kąpieli wezwali starego do siebie i Chacisube własnoręcznie podała mu filiżankę herbaty…
Jakże upłynęła ci noc, zacny Hogi?… — spytał wreszcie samuraj.
— Zdaje się, że dość pomyślnie, jak zwykle!… — odrzekł stróż, spoglądając ostrożnie na panią domu.
Ta po krótkiej chwili wyszła do kuchni w gospodarskich sprawach.
— Cóż więc się stało, możesz mówić, Hogi!… Tam za drzwiami niema nikogo!
— Sprawa delikatna!… Biednego człowieka łatwo mogą ludzie skrzywdzić…
— Mów, mów, nie lękaj się!…
Hogi wciągnął mocno powietrze przez zęby i pochylił się.
— Powszechnie znana jest szlachetność i szczodrobliwość wasza, szlachetny panie!
Jokojama-san zlekka się zmarszczył. Siedzieli chwilkę w milczeniu z opuszczonemi powiekami.
— Już… kilka nocy zrzędu… słyszałem „szodżi“ skrzypiące… na górnem piętrze domu czcigodnego Inotsuke Takeo… Jednakże nie zrobiono w policji… złodziejskiego alarmu!
Jokojama-san nie ruszał się i powiek nie podnosił.
— Zapewne był to… wiatr!… — szepnął pa długim namyśle.
— O, bezwątpienia!… Mocne podmuchy dęły