przedwczoraj… Ale dzisiejsza noc była cicha i wilgotna…
— Dom brata stoi tuż nad brzegiem!…
— So-desu! (Ano juści!) — zgodził się Hogi.
— Oto dziesięć sen, Hogi, za tą pieczołowitość! Dziękuję ci!… Należy zwrócić im uwagę, aby dobrze zatrzaskiwali ramy… Już ja się tem zajmę!
— O tak!… Czcigodny Jokojama-san!… Stróż nocny jest, jak buddyjski spowiednik!… — syczał, wciągając powietrze, Hogi.
Z niechcenia podrzucił na dłoni drobną monetę, jakby wydała mu się za lekką.
— Zostaniesz zawsze wynagrodzony za swoją życzliwość!… — wycedził gospodarz, śledząc jastrzębim wzrokiem jego ruchy.
Na korytarzu zaszeleściło kimono Chacisube.
— Hai!… — mruknął stróż. — Życzę szczęśliwego dnia czcigodnemu domowi!
Na klęczkach cofnął się za drzwi, uśmiechnął się mimochodem do wyglądającej ciekawie z kuchni Matsu i wyszedł.
Na ulicy za węgłem domu długo oglądał otrzymany pieniądz i namyślał się, coraz zerkając w stronę domu Nojo. Datek stanowczo był za mały; liczył conajmniej na pół jena… Ale sprawa była zbyt delikatna!… Może zresztą uda się co jeszcze utargować od Inotsuke Takeo, który był o wiele szczodrzejszym od chciwca Jokojamy.
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/135
Ta strona została przepisana.