Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/162

Ta strona została przepisana.

— Jakto: gdzie się masz położyć? Rozumie się, że w sypialni!…
— A Takeo? Kto pościele dla Takeo?
Za dużo mówisz, Chacisube, pamiętaj, strzeż się tej przykrej wady!
— O, Jokojama-san, czyż istotnie mówię tak dużo?… Dziękuję ci, że zwróciłeś mi uwagę!…
— Ależ dobrze!… Idź już!… Połóż się spać… nie zwlekając, słyszysz! Mamy ważne sprawy…
— Przecież muszę ci powiedzieć, jak bardzo mię boli… chciałabym, aby Takeo był świadkiem…
Podpełzła do progu z jawnym zamiarem wślizgnięcia się do pokoju, lecz Jokojama-san rozgniewał się tym razem nie na żarty. Cofnęła się więc pośpiesznie przed jawnym jego gniewem — z tacką pełną naczyń, a po chwili cienki, złośliwy jej głos przekrzykiwał się w kuchni z niemniej cienkim i świdrującym ściany głosem Matsu.
Gospodarz ponalewał herbatę w filiżanki.
Takeo siedział nieruchomo z podwiniętemi nogami i nie podnosił powiek.
— Widzisz, Takeo, — zaczął cicho Jokojama. — Właśnie dobrze się składa. Umówiłem się z Hogim i on obiecał dać znać… Ty ich zaskoczysz razem. Przekonasz się naocznie. Dlatego ważną było rzeczą, aby nikt nie widział cię w Tomari, żeby nie spłoszyć… Gdy złapiesz ich razem, będziesz mógł zabić oboje. Cała rzecz w tem, czy nam się powiedzie złapać, czy on