Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/163

Ta strona została przepisana.

przyjdzie?… Taki wiatr i taka słota! Ale złodzieje lubią taką pogodę. Jutro jużby się nie udało ukryć twojej obecności. Chacisube dobra kobieta, ale ma długi język. Ach, ten filut Hogi!… Nie słychać go… Jak gdyby wcale dziś nie chodził!… Niebardzo mu dowierzam! Obiecałem mu wprawdzie dwa jeny… Byle tylko nie zechciał nas sprzedać!? Cała rzecz w tem, czy Nojo przyjdzie, czy nie?… Ale zresztą stary dureń może go tym razem prześlepić. To się zdarza. Ale w każdym razie trzeba się przygotować. Czy szablę masz z sobą!?
Takeo spojrzał na brata.
— Szabla została… w moim domu!
— Dobrze. W takim razie weźmiesz moją. Ona jest tutaj. Przygotowałem ją na wszelki wypadek…
Jokojama wysunął szufladę ze ściennej skrytki i wyjął stamtąd długie, lakowe puzdro, owinięte płachtą żółtego jedwabiu… Z religijną niemal czcią rozpostarł płachtę, otworzył puzdro i rozchylił drugi płat żółtego jedwabiu, w którym, spowinięty niby w pieluchy, leżał drogocenny oręż. Obaj bracia pochylili się nad nim ze zmienonemi twarzami. Spokojnie lśniła się w świetle lampy pochwa z czarnej laki, zlekka wygięta, jak gotujący się do skoku wąż. Mocna, prosta rękojeść, dwuręczna, obleczona jaszczurem i plecionką jedwabną, wabiła dłoń rycerską… Na gardzie okrągłej, stalowej skrzyły się zlotem nabijane kwiaty i owady. Obok leżała