Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/167

Ta strona została przepisana.

Ale Takeo milczał, jak przystało na samuraja.
—…Ach, może nie przyjdzie!… Życie ludzkie ma swoje przykrości… Nie dodawaj do złego własnego zła… Gdyby nie przyszedł!? Jutro już nie da się ukryć moja obecność!… — rozważał z iskrą nadziei Takeo.
Zastygłe serce ciężyło mu w piersiach jak bryła ołowiu, zda się gotowe było oberwać się zupełnie.
Wtem drgnęło boleśnie: ktoś cicho i znacząco zastukał do okna.
— Hogi!… — szepnął Jokojama, podnosząc głowę. — Szykuj się, Takeo!