Zwinięty w kłębek, jak młody lis, z kolanami u podbródka i rękami wciągniętemi w rękawy kimono, Takeo spał mocno na wąskiej ławce wagonowej. Nie ruszał się, choć pociąg stanął, choć wysiadający pasażerowie trącali go kolanami, łokciami i kuferkami, budzili okrzykami urywanych rozkazów.
Wyczerpany wzruszeniami, zmęczony dwunocną bezsennością, przeciągał ile się dało słodką przepaść bezwzględnego spokoju i zapomnienia. Czuł nawet przez sen, że wraz ze świadomością czeka nań ciężkie, bolesne brzemię. Nie otwierał więc oczu i zwolna znowu zasypiał. Okoliczności sprzyjały temu; ustało przykre trzęsienie, fala ludzkiego życia spłynęła, oddalała się, wsiąkała zwolna w otulającą go coraz szczelniej ponowną, ciemną błogość.
Wtem tuż koło jego ucha, za ścianą wagonu, rozległo się ostrzegawcze i rozkazujące wołanie:
— Utsu-no-mija!… Utsunomija!… Przesiadać do Nikko!
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/182
Ta strona została przepisana.
X.