Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/183

Ta strona została przepisana.

— Nikko!…
Zerwał się na równe nogi, schwycił z wieszadła kapelusz, płaszcz, z półki — worek skórzany i w mgnieniu oka był na peronie.
— Gdzie stoi pociąg do Nikko? — spytał z uprzejmym ukłonem posługacza kolejowego.
Wskazano mu boczną linję, gdzie stał rząd niedużych wagoników z beczkowatą lokomotywą na czele.
Pociąg był prawie pusty.
Takeo wszedł do wagonu, rozłożył rzeczy i wcisnął się bezsilnie w kącik ławki.
„Właściwie poco on jedzie?… Czego szuka w tych górach, z których przyszłą ona?… Czy pobyt tam zmieni jego szczurze zęby?… Czy wydłuży za krótkie nogi?… Czy figurę jego uczyni smukłą, jak pień klonu, jak ciało?…“ — wspomniał nagle z straszliwym skurczem serca. — „Nie! A więc wszystko zostanie, jak było, rozbije się o twardość materji i formę rzeczy, które silniejsze są nad rozum i wolę ludzką!… Panują nad niemi i kształtują je, jak szczelina opoki przeciekającą przezeń wodę! Pocóż więc jadę szukać wyjścia, którego niema?…“
Zamyślił się. Było mu wszystko jedno, ale ból serca napełniał go nieprzezwyciężonym wstrętem do wszystkiego, co znał wczoraj!
Wyjrzał przez okno.
W rudawej mgle, wypełniającej powietrze, postaci ludzkie i niedalekie budowle kolejowe rozpływały się, niby tłuste plamy na szarej bi-