Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/188

Ta strona została przepisana.

Takeo śpieszył ku nim. Na krótką zaledwie chwilkę zawahał się, gdy zboku mignął mu wysoko w błękicie bronzowy obelisk Sorinto, odpędzający złe uczucia, a poza nim wysoki dach świątyni bogini Miłosierdzia.
Wahanie trwało ledwie mgnienie oka; poczem samuraj, pochyliwszy głowę, pośpieszył dalej i rychło znalazł się przed pysznemi „Wrotami Trzech Króli“. Z kapitelów kolumn spojrzały nań głowy srogich lwów i świętych tapirów, obrońców od dżumy. Ponad niemi, jak słoneczna chmura, zwisł rzeźbiony, pozłacany okap…
Odtąd szedł, jak odurzony, po dróżkach, wyłożonych równemi płytami, z dziedzińca na dziedziniec, wśród niezliczonych szeregów latarni: kamiennych, obrosłych liszajami i bronzowych, obrosłych pleśnią, wśród gmachów niedużych, ale od dołu do góry pokrytych cudną zjawą rzeźb złotych, albo bursztynowych naturalnego drzewa, albo malowanych barwami żywych kwiatów…
Czarowny tuman tysiąca przeżyć i tysiąca wzruszeń wił mu się przed oczami po kamiennych tarasach, wśród pni olbrzymich drzew wiekowych, wśród uwieńczonych smokami dachów rogatych, skrywających wnętrza cichych przybytków o nikłych, mierzchłych kolorach, jak poranne opary… Białe ściany, dębowe boazerje, blado-złote rozety sufitów, architrawy cyzelowane, jak sztaby drogiego metalu… Każdy szczegół