Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/198

Ta strona została przepisana.

przez sen, które kładła na karb burzy, przypomniała sobie wizytę Inotsuke Jokojamy i jego podejrzliwe, wywiadowcze spojrzenia… Zęby jej szczękały. Z trudnością stłumiła drżenie członków, schowała rzeczy Noja do skrytki w ścianie i, narzuciwszy na siebie domowe kimono ranne, pobiegła do kuchni… Spotkała się z Teruci w korytarzu i ta zaczęła natychmiast obszernie opowiadać, jak po przebudzeniu wykryła zaraz nieporządki, jak wybiegła na dwór, aby obejrzeć ślady:
— Było ich dwóch… Nawet teraz widać, choć deszcz rozmoczył odciski stóp… Niech pani obaczy! A trzeci stał na dole!
Obie wyszły i oglądały zdeptane błoto koło domu.
— Musiał ich ktoś spłoszyć!… — dowodziła służąca. — Może Hogi?… Trzeba go się spytać!… Ale kto mógł być?… Na pewno jaki przechodzień. Dom stoi u drogi, a noc taka, jak wczorajsza, sprzyja zbrodniarzom… Co za noc!…
Upewniała, że słyszała jakieś głosy, ale że bała się wyjść… nawet poruszyć, gdyż była to „godzina byka“, kiedy wszystko złe z tego i tamtego świata hula po ziemi…
Misawa patrzała na smugi dżdżu, siekące ołowiane, sfalowane morze, na ciężkie chmury i mgły, kotłujące się w zwichrzonej dali i zwolna przychodziła do siebie…
— Przedewszystkiem przekonamy się, czy co nie zginęło?… Gdyż to mógł być… żart, nie-