tnych… Teraz jest wprawdzie więcej policji, ale ona patrzy przedewszystkiem, czy kto nie wylewa kubłów na ulicę…
— Tak, tak!… — zgodziła się Misawa, podczas gdy wzrok jej błądził daleko od rozgadanej sługi, śledząc blade cienie, uchodzące wdal zimnej, dżdżystej i wietrznej nocy.
— Ale wie pani: widziano dziś Inotsuke Jokojamę-sana, jak wracał ze stacji kolejowej… Niech sobie pani wyobrazi, w taką szarugę piechotą… Stary sknera pożałował kilkudziesięciu senów na kurumę… Za więcej zniszczył obuwia i odzienia w takie błoto…
Misawa wyprostowała się i odwróciła cokolwiek twarz od służącej.
— Czemu on na tę stację chodził?
— I to prawda. Co miał za interes?…
Znowu bez końca posypały się domysły, przypuszczenia i odpowiednie do wypadku przykłady.
Nadeszła noc ciemna i słotna, jak poprzednia.
Misawę raptownie ogarnęła zabobonna obawa pozostania na noc z rzeczami zabitego kochanka, gdyż pewność jego śmierci wróciła i utrwaliła się wraz z ciemnością. Wysłała więc na chwilkę do sklepiku służącą, a sama, narzuciwszy na siebie płaszcz i uzbroiwszy się w parasol, przemknęła się z zawiniątkiem pod pachą przez ulicę ku morzu.
Było tam jedno miejsce na końcu piasczy-
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/204
Ta strona została przepisana.