Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/210

Ta strona została przepisana.
XIV.

Od tego dnia nie opuszczało jej uczucie, że ją osnuwa, oplątuje, ogarnia ze wszech stron powolnie, nieubłaganie jakaś tkanka niewidzialna a potężniejsza od grubych morskich niewodów; że tkanka ta koniec końców wywlecze na widok powszechny jej hańbę, jej winę. Dość było, aby ujrzała, jak nieznany przechodzień zatrzymywał się wypadkiem przed pięknym ich domem i podnosił ku niemu oczy, a już ogarniał ją niepokój. Przez szparkę „szodżi“, ciągle teraz zamkniętych, śledziła nieraz ulicę długo i podejrzliwie. A skoro dostrzegła gdziekolwiek Inotsukę, już sen nie nawiedzał jej tej nocy.
Nie brakło zresztą istotnych oznak głuchego niezadowolenia, powstającego przeciw niej w miasteczku. Handlarz ryżu przyszedł do niej pewnego ranka i z wieloma omówieniami wypowiedział jej dość stanowczo dalszy kredyt. Podobną wiadomość przyniosła jej nieco później Teruci ze sklepu spożywczego. Dostawca włoszczyzny