Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/211

Ta strona została przepisana.

kręcił nosem na nieprzyjęcie jawnie złych produktów.
— Powarjowali!… — mruczała gniewnie Teruci. — Cóżto nie wiedzą, że przy przesyłce pieniędzy z tak daleka, aż z Hokkaido, może zdarzyć się zwłoka… nawet z winy poczty… Mówię im, tłumaczę, że przecież pan nie ucieknie stąd, że jest dom… Nic nie pomaga!…
— Nie trudź się daremnie, Teruci, lepiej… weź ot — te drobiazgi i… zastaw u lichwiarza Szohei… rozumie się, powiedz, że to twoje!
— Nie, pani! Tego nie zrobię!… Co powie pan, kiedy się dowie?… Oni muszą czekać i muszą dawać, inaczej ja im oczy wydrapię… ja im narobię takiego wstydu, że lepiej niech spalą tabliczki swych przodków![1]
— Nie upieraj się, Teruci… Pan może nigdy o tem nie dowiedzieć się… Pocóż zatruwać mu życie drobiazgami naszego gospodarstwa? Skoro dostaniemy odeń pieniądze, zapłacimy lichwiarza i odbierzemy zastaw… — dowodziła Misawa głosem spokojnym.

Ale spokój daleko był od niej. Milczenie Takeo miało dla niej więcej wymowy, niż długie dowodzenia Teruci. Co się z nią stanie, jeżeli

  1. „Ihai“ — tabliczki, na których wyryte są imiona umarłych przodków, chronione są z wielką czcią w domowych ołtarzach przez Japończyków wszystkich klas i stanów. Zniszczenie lub sponiewieranie tych tabliczek uważane jest za zbrodnię i świętokradztwo nie do przebaczenia.