Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/213

Ta strona została przepisana.

wiłam pani, gdyż nie chciałam powiększać zmartwienia, które jest i tak większe, niż cała ta sprawa warta!…
Tego już było za dużo. Misawa-san zakryła twarz końcem rękawa. Wierna służąca patrzała na nią żałośnie, nie wiedząc, co począć.
— Ech, pani, zacna pani!… Niech pani nie bierze tego tak do serca!… Wróci pan i wszystko doprowadzi do porządku!
Misawa niebardzo już wierzyła w rychły przyjazd Takeo, a w gruncie rzeczy nie wiedziała nawet, czy nie byłby to najgorszy z końców. Szczególniej teraz, gdy zgon tajemniczy Noja znowu wypłynął na widownię, raniąc jej serce bolesnem wspomnieniem.
Raz, gdy siedziała na górze w pokoju i rozważała w głębokiem zamyśleniu cały szereg następstw i skutków tej nocy zapomnienia, gdy siliła się przewidzieć ich koniec i obrachować stopień wysłużonego już odkupienia, drzwi cichutko odsunęły się i na progu pojawił się niepostrzeżenie Takeo. Przenikliwym i żałosnym wzrokiem przyglądał się chwilkę pobladłej i zbolałej twarzyczce żony, wreszcie kaszlnął…
— Misawa-san!…
Spojrzała z przerażeniem i upadła na twarz w pokłonie, pełnym należytej czci dla męża.
— Przybyłeś, czcigodny! Witaj!…
Usiadł koło niej i ujął ją za rękę.