Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/228

Ta strona została przepisana.

żniczej, wypatrując przybycia głównej ławy śledziowej — podchodził co jakiś czas do żony i zamieniał z nią kilka słów serdecznych. Oczy jej szły wtedy za nim, jak za słońcem.
Przybycie śledzi opóźniało się.
— Może nie przyjdą w tym roku!? — spytała nieostrożnie Misawa.
— Namu!… — szeptali zabobonnie rybacy.
Takeo zaś odwrócił twarz, gdyż wszystkie jego zamiary co do porzucenia Tomari, zamieszkania gdzie indziej w zimie oraz urządzenia się na przyszłość w Tepa z większą wygodą, aby mieć możność zabierać tu na lato żonę i dziecko, upadłyby same przez się dla braku środków.
Zrozumiała to natychmiast Misawa i od dnia tego z równym, jak mąż, skrytym niepokojem śledziła falucące przestworza to omroczone, szare od chmur, to złote lub błękitne od słońca. Nawet w nocy doświadczeni rybacy stróżowali kolejno, nasłuchując w ciemnościach dobrze znanego szumu napływającej ławy ryb, gdyż mogły zawitać na króciuchną chwilkę i oddalić się niepostrzeżenie.
Każdy świt budził wszystkich do nowej gorączki oczekiwania, do nowych nadziei i zwątpień.
Nareszcie pewnego ranka, gdy „Lato“ nie zjawiła się wcale i Misawa musiała sama zająć się paleniem ognia, nastawianiem ryżu i sprzątaniem pokoju, dostrzegła nagle przez otwarte okno sznur dziatwy i kobiet ainoskich, pędzą-