Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/235

Ta strona została przepisana.

bólów własnych może tylko, zniszczywszy ból wszędzie…
A droga ku temu poprzez zaparcie się, przez zwycięstwo zła!…
Ach, gdyby nie Takeo, zostałaby mniszką! Poszłaby przez świat z żebraczą miseczką, w grubej szacie i w wielkim kapeluszu, zasłaniającym wdzięki, budzące żądze!… Cicho przejść, przesunąć się jak cień, wypocząć choć przez krótką chwilkę pozostałych lat od wiru targających uczuć i myśli!…
— Skoro nie mogę zniszczyć zła, skoro nie mam siły do walki, niech choć nie zwiększam brzemienia cierpień, utrwalając go w burzliwych, pełnych ognistych wstrząśnień postępkach…
Ciszy, zupełnej ciszy, spokoju, słodkiego spokoju w wiecznie drgającem sercu!…
Z zarośli wyszła nagle na polankę zalaną słońcem i stanęła trochę zdziwiona, a trochę wylękła. O parę kroków przed nią, ze splątanych badyli ziół i krzewów, unosiły się ku górze wysokie żerdzie, a na nich kosmate łby niedźwiedzi z wyszczerzonemi kłami i zgasłemi ślepiami, ustrojone wieńcami z wiórek. Z niektórych już skóra opadła i świeciły białością kości, opłókanych przez deszcze. Bił od nich lekki zaduch i chmary brzydkich, zielonych much oraz bąków unosiły się nad niemi. Kudłate ainoskie „inau“, zupełnie nowe, białe oraz poczerniałe na słotach, gęsto stały między mordami zwierząt, wyobrażając zapewne tłum pobożnych krajowców…