Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/236

Ta strona została przepisana.

— Aha, to więc jest „kosmaty raj“!… — pomyślała z pustotą młoda Japonka.
Dostrzegła pod jedną z ofiar bujny krzak opisanych przeto „Lato“ kwiatów trujących i, przezwyciężając wstręt i strach, zbliżyła się ku nim.
Już wyciągnęła rękę, aby je zerwać, gdy cichy szelest zboku w gęstwinie przejął ją dreszczem. Zamarła bez ruchu i spojrzała w tę stronę. Zielsko rozchyliło się zlekka i wyjrzała stamtąd ruda, trójkątna mordeczka z ciemnemi, smutnemi ślepkami.
— Lis… lis!… Inari-san! Żywy Inari-san!
Serce zabiło jej, gdyż gotowa była przysiąc, że zwierzątko spojrzało na nią oczami Noja.
Znikło prawie bez szelestu, jak zjawiło się, a Misawa wciąż jeszcze stała zmartwiała.
Tego tylko brakowało!
Bóg obłędu i szaleństwa!… Zdradziecki bóg kusiciel!… Bóg grzesznej miłości!…
Ha, coś w tem jest! Kto wie, czy cała przygoda z Nojo, cała ta czerwona i paląca jak ogień smuga nie była tylko straszną maligną, okrutnym, lubieżnym figlem lisiego odmieńca! Namu Amida Butsun!… Zmiłuj się nade mną!
Przycisnęła rękę do łona, gdzie nowe piastowała życie, i pobiegła do domu.
— Czyje życie!? O lisie czcigodny, straszny lisie, zostaw mię w spokoju!…
Biegła drżąca, zdyszana, martwiejąc z przerażenia, gdy sęczki lub gałęzie czepiały się jej