rozwianych rękawów; szarpała je naoślep, bojąc się obejrzeć, żeby nie ujrzeć czasem przebiegłej mordy lisa, chwytającego ją zalotnie za szaty.
Dopiero w domu uspokoiła się i znowu zaczęła długo, boleśnie sprawdzać i zestawiać daty oraz okoliczności, aby łudzić się choć słabą nadzieją, że nie jest jeszcze tak źle…
Rozumie się, że nie opowiadała mężowi przygody, lecz zręcznie naprowadziła rozmowę na brak zupełny w okolicy religijnych przybytków japońskich.
— Naprzykład Inari-san… Wcale nie ma kapliczki… Nawet nie wiem, czy nasi rybacy mają jego posążek!… My sami zapomnieliśmy o nim!…
Takeo chwilkę pomyślał, potem kiwnął głową.
— Owszem. Po skończeniu robót można będzie kazać zbudować domeczek, a na przyszły rok przywieziemy porcelanowe figury i postawimy „tori“!
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/237
Ta strona została przepisana.