Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/248

Ta strona została przepisana.

Podają deser, wreszcie czarną kawę, likiery…
Panie odchodzą, a za niemi wymyka się konsul.
— Niektórzy wolą… piwo! — uśmiecha się do mnie dyrektor „Zjednoczonej żeglugi“.
— O tak!… Ten pan dał tego dostateczne, zdaje się, dowody!
Japończyk ostrożnie bada mię, kto jestem i w jakim podróżuję celu. Dowiedziawszy się, że jestem Polakiem, staje się cokolwiek serdeczniejszym.
— Miałem w Szwajcarji kolegów-Polaków i bardzo miłe pozostało mi po nich wspomnienie.
Część naszej rozmowy tłumaczy swym rodakom, którzy po angielsku nie umieli. Zamieniamy bilety wizytowe, co jest bardzo dobrym obyczajem, wobec trudnej dla obu stron wymowy nazwisk. Proszę o pozwolenie zwiedzenia statku. Kapitan zgadza się, a pan T. uprzejmie proponuje, że sam mię oprowadzi.
Statek ma trzy piętra.
Na górnem piętrze klasa pierwsza, gdzie mieścimy się my; środkowe piętro zajmuje druga klasa, przeznaczona wyłącznie dla Chińczyków, wreszcie dół, gdzie znajduje się klasa trzecia i mieszkania służby okrętowej. Wszędzie dość czysto, o ile czysto można utrzymać lokal, zajęty przez Chińczyków. W klasie trzeciej leżą oni gęsto pokotem na pryczach, paląc opjum, śpiąc lub czytając. W kajutach drugiej klasy